Ogłoszenie


Ciekawostki i plotki
Ostatnie zmiany - 09.07.2016. Więcej tutaj
- WAŻNE! Wakacyjna gorączka - promocje, startery dla początkujących, inne bonusy!
- Nowi bohaterowie niezależni: Yasashii Chisaki oraz Koi no Hana
- WAŻNE! Dodanie nowej drogi rozwoju postaci (Cechy). Więcej tutaj
- Stworzenie świata alternatywnego. Więcej tutaj

#76 2016-05-16 09:15:52

 Hoffman Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

36646198
Call me!
Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2012-04-25
Posty: 2396
Punkty: 33
Imię postaci: Hoffman Moritsu

Re: Bezkres pustyni

Wnętrze powoli zaczęło się stabilizować. Dusza Hoffmana, pod wpływem kojących słów powoli, acz konsekwentnie zaczynała zasklepiać wszelkie rany, a towarzyszący mu ogrom ulgi znalazł swe odzwierciedlenie w ciepłym uśmiechu, którym obdarzył Ayame. Słowa nie były już potrzebne.
W końcu, ogromnie zaniepokoiła go sytuacja w jakiej się znalazła. Widział zmiany na jej ubraniu oraz skórze. Nie wiedział jak daleko to się posunie i zaczął się poważnie zastanawiać nad zrobieniem czegoś, czego nie powinien. Ujrzawszy jednak majestatyczną, kryształową zbroję, pokrywającą jej ciało silną ochroną, odetchnął z ulgą, a jednocześnie jego rozwarte oczy dawały wyraz zaskoczeniu i podziwowi. A obu tym reakcjom nie było końca. Z chwili na chwilę widział coraz więcej cudów. Im dłużej obserwował jej wciąż niepełny potencjał w akcji, tym bardziej odnosił wrażenie, iż stał się właśnie naocznym świadkiem boskiej mocy, pełnej cudów i co gorsza dla przeciwnika - gniewu.
Kiedy kulminacja jej zmasowanego ataku weszła już w życie, Hoffman poczuł swoją bezsilność. Poczuł się wręcz niepotrzebny i nie mógł zrobić nic. Jego ataki w jakkolwiek zmyślnej i skomplikowanej kombinacji z pewnością nie mogły wnieść wiele w armagedonie, jaki zgotowała. Posiadał świadomość tego, iż jego zaangażowanie w obecnej sytuacji mogło by co najwyżej jedynie zawadzać. Jednak Hoffman nigdy nie pozwoliłby sobie na to, aby pozostać biernym obserwatorem walki. Zwłaszcza takiej walki. Zawsze musiał posiadać w niej swoją rolę, a skoro teraz stracił tą, którą utrzymywał od początku, musiał ją zwyczajnie zmienić. Tak oto, przed blokami skalnymi pojawiła się cała jego kompania, łącznie z jego towarzyszką, blokując przejście do Ayame oraz Chinatsy, stojąc w regularnych, symetrycznych odstępach niczym w jakiejś formacji. Jednocześnie, wszyscy pozostawali w gotowości do ponownej zmiany kwalifikacji  na wcześniejszą. Co prawda, chyba nikt z obecnych nie wierzył, że ich przeciwnik jest w stanie wyjść żywym z takiego ucisku, lecz na wszelki wypadek, pozostawali w gotowości, aby móc go szybko dobić.


Karta Postaci |  Zanpaktou | Klan | Historia |  Kartoteka



[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#77 2016-05-27 23:17:44

 Nassanael

http://zapisz.net/images/726_da3d3021ec520.jpghttp://i.imgur.com/hl2Ru.jpg

21121123
Zarejestrowany: 2012-05-04
Posty: 866
Punkty: 24
Imię postaci: Nassanael

Re: Bezkres pustyni

Gniew żywiołów, który rozpętała Ayame wyglądał niesamowicie. I zajął długą chwilę pełną widowiskowych i hałaśliwych ataków. To wszystko mogło robić i robiło słusznie złowrogie wrażenie. W końcu to Ban Kai. Pełne uwolnienie Pogromcy Dusz. Tornado zamiotło to co zostało po ziemi, lodzie i ogniu  jak wielka miotła. Gdy wszystko ucichło i opadł kurz przez chwilę było cicho. A potem cała kompania buntowników z klanu Miyamoto znowu usłyszała głos tajemniczego Zafkiela.
- Miarka się przebrała kłamliwa suko. To Twoje Ban Kai? To wszystko? Ze strachu, że mogę znowu cię podsmażyć rzuciłaś we mnie wszystko co masz? A ja ciągle pokazałem Wam tylko jedną kartę z talii Zafkiela. Talii, która dobrze was zna. Szczególnie ciebie synu. Ale dość gadania. Pokażę Wam jak można wykorzystać jeden rodzaj ataku, gówniarze.
Stał w wielkiej, nieregularnej dziurze w pustyni. Wśród odłamków. Nie ruszony. Otoczony klatką z tych samych płomieni, którymi zaatakował wcześniej Ayame. Klatka przypominała taką w jakich ludzie trzymają kanarki. I widocznie to dzięki niej stał nie ruszony wcale atakami Ayame. Wykonał kilka kroków naprzód a płomienna klatka razem z nim. W jednego oka dosłownie ciekła krew. Trzymał się też za nie co chwilę jakby go bolało. Drugie trzymał kurczowo zamknięte. Jego miecz ciągle był czerwony, także od krwi. Spojrzał na ścianę i znowu, jak Ayame wcześniej,  w jednej chwili zajęła się ogniem. Tyle, że cała, bo chyba objął ją całą wzrokiem. Patrzył się w nią kilkanaście sekund. Płomienie rozszalały się i ściana rozsypała się w proch niemal w powietrzu. Wtedy dopiero czarny ogień znikł. Potem Zafkiel popatrzył na towarzyszkę Hoffmana, potem na jego klona obok i tak do ostatniego. Na każdą "osobę" dosłownie po pół sekundy. I wszystkie postacie Hoffmana oraz Jego towarzyszka zajęli się czarnym ogniem. Niemal cali, od środka klatki piersiowej na cały tors i kawałek ud. Oczywiście z przodu. Tam patrzył Zafkiel i tam objął ich ogień. Wszyscy z powodu nagłego bólu raczej zostali wyłączeni z ofensywnych działań przeciw Zafkielowi. Przynajmniej do czasu poradzenia sobie z tym, że płonie im większość ciała. Potem Zafkiel zasapał i zajęczał chwytając się za oko, chyba z bólu bo padł na kolana i zacisnął mocno dłoń na twarzy. Po chwili wstał jednak powoli i spojrzał na...Chinatsę...Tym samym krwawiącym okiem co wcześniej na Ayame i resztę których podpalił...i...i nie stało się nic. Zaklął pod nosem. Bardzo brzydko zaklął. I zaczął mamrotać pod nosem, głośno bo usłyszeć mogli go wszyscy, widocznie coś wyprowadziło go z równowagi...
- Ty...Ty naprawdę?...Ty tu jesteś prawdziwym problemem...nie tych dwoje zakłamanych grzeszników, których mój miecz osądza bez problemu...Ty...Ty...
Zaciął się i zakaszlał, jakby niezdecydowany...


W prozie wojny nie ma miejsca na piękno...
KP
Zan
Teka
[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#78 2016-06-04 12:42:27

 Ayame Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

40450617
Call me!
Skąd: Warka ok. 60 km od Warszawy
Zarejestrowany: 2012-05-01
Posty: 664
Imię postaci: Ayame Kimura

Re: Bezkres pustyni

-Oh, skończ nadaremnie strzępić język. I przystopuj z tymi epitetami. Myślisz, że jak będziesz się tak darł i przyrównywał wszystkich do dziwek, szmat, grzeszników, kłamców ect. to wywołasz tym jakieś wrażenie? Osobiście mam ochotę Cię zakneblować. A jako "dziwka" mogę użyć do tego swoich majtek.
Ayame stanęła w swobodnej pozie podpierając się ręką o biodro. Uśmiechała się lekceważąco do Zafkiela jakby brała go za małe, chore umysłowo dziecko. I w sumie tak było. Spojrzała na Hoffmana i Chinatsę. Z ich wyrazu twarzy mogła wyczytać, że mają tą sytuację już po dziurki w nosie i też chcieliby ją zakończyć.
-Dobra, kończmy to przedstawienie, było zabawnie, pośmiałam się trochę ale powtarzający się program już mnie nudzi. A jeśli postoję tu jeszcze 15 minut to spóźnię się na randkę z Nassem. A muszę jeszcze wziąć prysznic bo czuję, że mam piasek tam gdzie nie powinnam.
Zmarszczyła brwi gdy czuła jak nieznośnie drobinki uwierają ją pod ubraniem. Nigdy nie lubiła bawić się w piaskownicy.


Ekwipunek:
-papierosy i zapałki
-katana
-1 antyrei
-harmonijka ustna,
-notes,
-2 ołówki,
-bandaże,
-scyzoryk,
-Srebrny wisiorek z niebieską zawieszką w kształcie romba(+100 reiatsu),
-Koń


https://naforum.zapodaj.net/thumbs/023c6c1ac824.jpg



Battle Theme

Offline

 

#79 2016-06-04 21:55:56

 Chinatsa Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2012-09-27
Posty: 702
Imię postaci: Chinatsa Hikari

Re: Bezkres pustyni

Chinatsa, choć obecna a jednak nie biorąca czynnego udziału w wydarzeniach, które działy się na pustyni przenosiła swoje spojrzenie z jednej postaci na drugą jakby zastanawiała się nad czymś bardzo mocno. Jakaś myśl zdawała się wypełniać jej umysł tak mocno, że nawet walka owej szalonej dziewczyny nie robiła na niej wrażenie, a gdy Ayame stanęła w ogniu nie zrobiła nawet kroku do przodu wiedząc, że przecież buntowniczka nie da się tak łatwo co też chwilę później okazało się prawdą. Siła Ayame wywołała w Chinatsie dumę, że należy ona do jej Klanu. Tak samo jak Hoffman. Pytanie Zafkiela zbyła tak, jak gdyby go zupełnie nie słyszała. Czy Hoffman był pełen pychy? Cóż, w pewnym sensie trochę tak, ale nie bardziej niż inni, których spotkała na swojej drodze. Rana, którą wcześniej otrzymała nie bolała już niemal wcale choć ubranie pozostało rozcięte a na koszuli zaschła krew. Może jeszcze trochę ją odczuwała ale dzięki opiece swojej przyjaciółki jedynym wspomnieniem ataku pozostała blizna na której bezwiednie spoczęła ręka Chinatsy.
Słuchała słów każdej ze stron bardzo uważnie jednocześnie wciąż pozostając w bezruchu a widok stojących ramię w ramię Ayame i Hoffmana wywołał lekkie uniesienie kącików ust.
Śmieszne, że przybyły tu sądząc, że to Hoffman jest ich przeciwnikiem a teraz okazało się, że walczą razem przeciwko Zafkielowi. Cóż, los bywa przewrotny.
Kiedy klony i towarzyszka Hoffmana stanęli w płomieniach a wzrok Zafkiela przeniósł się na nią, Chinatsa automatycznie zacisnęła powieki wiedząc co się teraz stanie, jednak... nie stało się zupełnie nic. Uchyliła powieki słysząc zdezorientowany głos Zafkiela. Musiała przyznać, że poczuła ulgę ale jednocześnie zastanawiało ją, dlaczego jego atak nie jest w stanie wyrządzić jej krzywdy.
widząc spojrzenie Ayame kiwnęła nieznacznie głową i unosząc kosę ruszyła powolnym krokiem prosto w stronę Zafkiela.
- Chyba wygląda na to, że nie jesteś w stanie mnie zranić swoimi magicznymi sztuczkami - jej głos był cichy ale jednak wyraźnie słyszalny. Z każdym krokiem była coraz bliżej przeciwnika i choć głupotą było w jej wykonaniu zbliżanie się do niego w pojedynkę, to przecież też musiała coś zrobić. A skoro jako jedyna jest odporna na jego atak a on sam wydaje się być na skraju wyczerpania, to dlaczego miałaby stać i czekać, aż jej przyjaciele zrobią wszystko za nią.
- Byłam głupia, że ci zaufałam. - między nią a Zafkielem pozostało już tylko kilka metrów - Zapomniałam już, że wysłałeś na mnie najemników, pięknie się maskowałeś, ale teraz odkryłeś swoje karty.
Stanęła dwa kroki przed nim mocno zaciskając prawą dłoń na kosie i uniosła głowę patrząc mu prosto w oczy.
- To nie Hoffman jest pełen pychy. - mówiąc to uniosła kosę w górę tak, że zalśniła w blasku dnia, jakby szykowała się do ataku. - To ty.
Skończywszy uchwyciła drugą ręką kosę i szybkim ruchem, poziomo, cięła na wysokości jego klatki piersiowej mając nadzieję, że oto zaraz wszystko się skończy.


"Jeśli mam wybierać między złem a złem, wolę nie wybierać wcale."

Karta postaci
Zanpaktou

Offline

 

#80 2016-06-05 12:05:41

 Hoffman Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

36646198
Call me!
Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2012-04-25
Posty: 2396
Punkty: 33
Imię postaci: Hoffman Moritsu

Re: Bezkres pustyni

W chwili obecnej, zadaniem Hoffmana była ochrona dziewczyn. Zawiódł. Ayame cała zajęła się ogniem i jakkolwiek chciał, nie był w stanie temu zapobiec. Jednak chłopak miał nadzieję, iż podobnie jak poprzednio, ten ogień o dziwnej barwie nie będzie w stanie przebić się przez kryształową zbroję, pozostawiając jej ciało w nienaruszonym stanie. Myśl ta była dla niego wielką ulgą, mimo iż z boku wyglądało to naprawdę poważnie, i niebezpiecznie. Pocieszała go również myśl, że chociaż Chinatsa wyszła z tego cało i że nic się jej nie stało. Nie tracił jednak czasu na zastanawianie się nad przyczyną - miał teraz poważniejsze zmartwienie. Bowiem mniej obawiał się o siebie od dziewczyn, choć właśnie to o siebie w tym momencie powinien się martwić najbardziej. Wszyscy jego towarzysze, jak i on sam, zajęli się tym samym ogniem. Hoffman nie miał tyle szczęścia co Ayame i nie posiadał żadnej wytrzymałej bariery, mogącej go efektywnie odgrodzić od tego typu ataku, zatem był skazany na jego destruktywną siłę, która szybko powaliła go na kolana. Poczuł ogromny, przeszywający ból na całym ciele, któremu desperacko chciał jakoś zapobiec, jednak nie był w stanie. Wszyscy jego towarzysze momentalnie padli trupem na ziemi. Jedynie sam Hoffman jeszcze jakoś się trzymał, choć niewiele odróżniało go od trupa, jakim stały się leżące po całej rozciągłości swego ciała na piasku jego klony. Przed upadkiem z kolan, podparł się wyprostowanymi rękami. Poczuł się taki słaby i bezsilny. Wreszcie zobaczył jak jego przywódczyni mija go powolnym krokiem - poznał ją po butach, gdyż wyżej nie mógł spojrzeć. Mimo tego, spostrzegł w niej, prawdopodobnie po sposobie jej chodu, coś nieobecnego, z pewną dozą desperacji. Zamierzała zrobić coś lekkomyślnego - to było dla niego pewne - a potwierdzał to każdy zrobiony przez nią krok w kierunku Zafkiela. Chciał coś powiedzieć, zatrzymać ją, ale nie był w stanie wykrztusić z siebie słowa. Czuł, za chwile pozostanie po nim jedynie ślad duchowej energii, podobnie jak w przypadku jego towarzyszy. W swojej desperackiej chęci powstrzymania jej, drżącą dłonią uniósł pistolet na wysokość swojej głowy, po czym pociągnął za spust. Podobnie jak poprzednio, jego ciało opuściły trzy klony, ciężko walając się na ziemię, jednak tym razem, również i jego obrażenia uleczyły się w mgnieniu oka, przywracając go do stanu jak gdyby wcale ich nie otrzymał.
Jeden z klonów używając techniki szybkich kroków znalazł się tuż obok Chinatsy. Równie szybko objął ją, zabierając siłą z powrotem w ten sam sposób. Już nawet sam nie pamiętał czy zdołała zadać cięcie czy też nie. To się działo zbyt szybko aby był w stanie o czymś pomyśleć.
- To było lekkomyślne. Nie powinnaś się tak narażać, idąc na niego sama, bez jakiegokolwiek planu. Nawet jeśli wygląda na osłabionego, mógł Cię poważnie skrzywdzić.
Kiedy już Chinatsa była bezpieczna, cała czwórka ponownie odwróciła się w stronę przeciwnika. Jeden z nich, zwabiony ruchem ręki dziewczyny, będącej w identycznej sytuacji co przed chwilą Hoffman, spojrzał w jej kierunku. Z beznadziejną sytuacją poradziła sobie w ten sam sposób co on, również tworząc trójkę swoich klonów.
- Właśnie! - wtrąciła swój komentarz, stając równo na nogi i przygotowując się do kolejnego starcia - Lekkomyślne działanie zostaw nam.
Po raz pierwszy od bardzo dawna, na jej twarzy pojawił się przyjacielski uśmiech, którym obdarzyła na krótko swoją rozmówczynię wraz z porozumiewawczym spojrzeniem. Pomimo faktu iż nie można mu było odmówić tradycyjnego dla niej, chytrego wyglądu, dało się w nich wyczuć ciepło, jakby skrywane uczucia. Po chwili rozległy się trzy kolejne wystrzały, które zrodziły z trzech męskich klonów, kolejne, po trzy każdy - łącznie 13, a licząc z jego towarzyszką 17. Dzierżyli w rękach różny oręż, będącego różnymi kombinacjami katany, pistoletu czarnoprochowego oraz złotej lub krwistoczerwonej włóczni. Ten, który wcześniej mówił do Chinatsy odezwał się ponownie.
- Wcześniej nie udało mi się wcielić mojego planu w życie, jednak teraz nie popełnię tego samego błędu. Przygotujcie się. W odpowiedniej chwili zadacie decydujący cios.
- Zaufajcie mi. - powiedział patrząc w oczy Ayame
Oderwawszy wzrok od niej, momentalnie przerzucił go na swoją towarzyszkę, a raczej towarzyszki.
- Gotowa?
- Jak nigdy. Jeszcze pytasz? - odpowiedziały chórem jednocześnie
Uśmiechnął się, a po chwili, porozumiewawczo wszyscy zgodnie poruszyli się.

[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Ikusa - motyw muzyczny

Chwilę zajęło im przejście kilku kroków, aby rozstawić się w dość luźnej formacji, ze stosunkowo dużymi odstępami, w szerokim łuku, po niewidzialnym okręgu, w którego środku był Zafkiel. Wciąż lustrowali go wzrokiem, nie spuszczając ani chwili oczu z niebezpiecznego przeciwnika.
W końcu stopa pierwszego z nich oderwała się od ziemi, ruszając biegiem w stronę przeciwnika, a za nim cała reszta. Hoffmanowi przeszły ciarki po plecach. Przez chwilę poczuł dawną, zapomnianą już ekscytację na myśl o walce, a z tak mocnym wsparciem za plecami, poczuł się wprost niezwyciężony.
Wbiegając w dystans odległości ostrza, nie bacząc na konsekwencje, atak przeciwnika i możliwe przez to rany, zaatakował dwoma cięciami, jedną kataną za drugą, tnąc z góry na ukos jego ciała. Nie zastanawiał się nad niczym, po prostu szaleńczo atakował. Szybkość jego ataków wyraźnie wzrosła. Jego zadaniem było zepchnąć Zafkiela do defensywy, aby nie był w stanie zaatakować, starając się iść cały czas do przodu, aby jego przeciwnik musiał się cofać. Tak oto wyprowadzał szybkie serie ataków dwiema katanami. Większość ataków była nieszkodliwa, nawet nie do końca trafiała celu. Chodziło jedynie o wywołanie zamieszania i zyskania na czasie.
W końcu, z wraz z ostatnim atakiem, identycznym jak ten rozpoczynający szarżę, ściągnął swoją sylwetkę w dół, zgodnie z ruchem ostrzy, pochylając się niemal pod kątem prostym. W tym samym momencie, zza jego pleców wynurzyła się kolejna, ta sama postać, trzymająca w dłoniach dwie włócznie. Przeskakując przez plecy poprzednika, podpierając się o nie swoją lewą ręką, prawą zaś  wyprowadzając długie, silne pchnięcie wycelowane wprost w tors przeciwnika. Kolejna, zdecydowanie krótsza seria ataków została wyprowadzona przy pomocy włóczni. W międzyczasie, zaraz po swoim poprzedniku, na plecy pochylonej postaci wskoczyła jedną nogą jego towarzyszka, która od razu wybijając się z niej wyskoczyła wysoko w górę, po czym wycelowała swoimi pistoletami w stronę Zafkiela, oddając kilka-kilkanaście strzałów z obu luf. Siła tych ataków była znacznie zwiększona w stosunku do poprzednich, co dało się zaobserwować po sile ich destrukcji. Wszystko działo się bardzo szybko, w przeciągu kilku sekund, a klony atakowały raz za razem, w przeróżnych, wymyślnych kombinacjach, z przeróżnych stron i o różnym czasie,  jednak cały czas w zsynchronizowanej kolejności. Rozumieli się bez słów. Tam gdzie pojawiała się jakaś luka, od razu ktoś w nią wchodził i atakował. Ich ciosy, pchnięcia oraz cięcia były szybkie, celne i bardzo często korzystali z techniki szybkich kroków do ataku - kilkadziesiąt razy, aż trudno zliczyć - zmieniając się między sobą miejscami, aby jeszcze bardziej zdezorientować przeciwnika. Nie mogli dać przeciwnikowi nawet ułamka sekundy wytchnienia, wciąż bezlitośnie napierali. Ważne było to, aby pozostał w defensywie, nie dając mu żadnej okazji do ataków. Tę taktykę starali się konsekwentnie realizować ze wszystkich sił. Z każdym jego ruchem, usiłowali dotrzymać mu kroku. Z każdym użytym przez niego shunpo, pojawiali się zaraz za nim, z każdym podniesieniem ostrza, pojawiali się tuż obok, aby je zablokować włócznią, atakując inną z nich bądź kataną z drugiej strony, po drodze zasypując przeciwnika gradem kolejnych pocisków, pojawiających się z przeróżnych stron.
Gdzieś w wierszach tego szaleństwa, w oddali padł strzał, zupełnie poza epicentrum walki, gdzie znajdowały się dwa klony dziewcząt, na który w obecnie zgotowanym chaosie trudno było zwrócić uwagę.
[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Niezależnie od tego ile ran udało się Hoffmanowi zadać swojemu przeciwnikowi podczas swojej szarży, po dłuższej chwili walki zdecydował się na dość ryzykowny ruch. Dwójka z klonów pojawiła się naturalnie w towarzystwie innych, jednak tym razem znacznie bliżej Zafkiela, jednocześnie z przodu oraz z tyłu. Byli bez broni w rękach, oplatając nimi ciało przeciwnika, aby przytrzymać je w miejscu, podczas gdy reszta wciąż atakowała. Ich ciała były bezwzględnie przeszywane przez innych, byle tylko zadać przeciwnikowi jakieś obrażenia. Jednocześnie, tuż obok pojawiła się dziewczyna, która z bardzo bliskiej odległości, mniej więcej dwóch metrów od boku Zafkiela, wycelowała w nich swoimi pistoletami.
- Zatem, miło było poznać. Śmiały blask. - dorzuciła triumfalnie swój uszczypliwy komentarz, uśmiechając się zadziornie, jednocześnie mrugając demonstracyjnie jednym okiem
Kolor wystrzelonego promienia z odległości mniej więcej dwóch metrów, był krwistoczerwony, zupełnie inny niż poprzednie... zdecydowanie silniejszy niż poprzednie.
Od razu po oddaniu strzału szybko się wycofała, podobnie jak reszta klonów, poza tymi dwoma, którzy postanowili się poświęcić. Równolegle z drugiej, przeciwnej strony, to jest od drugiego boku, pojawił się jeden z klonów Hoffmana z jedną, złotą włócznią w prawej dłoni. Użył końcówki jej ostrza do przecięcia skóry na opuszku palca drugiej dłoni, aby zakrwawić ostrze, po czym zaszarżował do ataku, unosząc włócznię tak, jakby zaraz zamierzał nią rzucić. I rzeczywiście, nabierając impetu podczas biegu, z odległości kilku-kilkunastu metrów rzucił włócznią w stronę, gdzie poprzednio stał Zafkiel, ukrywając się teraz za kłębem gęstego dymu.
- Juijibanme uta. Aku no mae! (Jedenasta pieśń, taniec diabła) - desperacko wykrzyczał tak głośno jak tylko był w stanie, tak jakby w ten sposób chciał dodać atakowi więcej siły
Zdawać by się mogło, że ten krzyk rzeczywiście wzmocnił jego atak, , gdyż lecąca włócznia wprost tryskała reiatsu na prawo i lewo, pozostawiając po sobie lekkie, acz wyraźne zarysowania na piasku. Poruszała się niesamowicie szybko, niczym wielokrotnie wcześniej wystrzelone pociski z pistoletów i w mgnieniu oka dotarła do celu, ciągnąc za sobą niczym kometa wstęgi przeplatających się kolorów krwistoczerwonego oraz złota, identycznych jak w przypadku obu włóczni.
Zaraz po tym ataku wycofał się. Stojąc mniej więcej w miejscu obręczy tego samego niewidzialnego okręgu, z którego wszyscy zaczęli atak, jednak zamiast na jego południowej części, stał teraz na wschodniej, obserwując z niepewnością i niecierpliwością opadający kurz.
- To koniec? - zapytał sam siebie bardzo zmęczonym i zasapanym głosem
Zużył dużo sił na tę szarżę. W tym momencie wręcz sprawiał wrażenie ledwo utrzymującego się na nogach. Kaszlnął raz, potem drugi i po chwili zasłonił usta rękawem na wysokości łokcia, który momentalnie pokrył się krwią. Dodatkowo, na obu jego policzkach pojawiły się dwie, czerwone stróżki krwi, wypływając z obu oczu. Miał płonną nadzieję, iż walka dobiegła końca i nawet nie utrzymywał gardy. Nie trzymał nawet broni, której pozwolił swobodnie opaść na ziemię, i zniknąć.


Karta Postaci |  Zanpaktou | Klan | Historia |  Kartoteka



[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#81 2016-06-08 11:22:28

 Nassanael

http://zapisz.net/images/726_da3d3021ec520.jpghttp://i.imgur.com/hl2Ru.jpg

21121123
Zarejestrowany: 2012-05-04
Posty: 866
Punkty: 24
Imię postaci: Nassanael

Re: Bezkres pustyni

Zanim Zafkiel opanował osłabienie i dezorientację Chinatsa zdołała spokojnie zadać cios swoją kosą. Przeszła przez ognistą klatkę jak przez powietrze i wbiła się z łatwością w ciało arrancara. Głęboko, na wylot. Ten kaszlnął krwią i zachwiał się na nogach z wyrazem zdziwienia na twarzy. Jego ubranie momentalnie pokryło się posoką i Zafkiel właściwie już cały był we krwi. Wyglądał przez to niepokojąco...Potem....
To co stało się potem trudno opisać i ogarnąć wzrokiem a żaden opis nie odda pełnej dynamiki zajścia jakie zgotował Hoffman Miyamoto. Jeden klon zabrał Chinatsę ułamek sekudny po Jej ciosie a zaraz potem rozpętało się piekło na ziemi. Pierwsze ataki klonów rozbiły się o ognistą klatkę, która nadal otaczała Zafkiela. Połowa klonów zajęła się ogniem. Druga seria jednak doszła już do celu gdyż klatka powoli zaczęła znikać. Zafkiel ledwo nadążał uciekać, krwawił mocno i nie miał czasu na jakikolwiek plan czy kontrę. Oberwał parę razy mocniej w głowę i tułów ale i tak ciosy nie zadawały mu ran tak łatwo jak kosa Chinatsy co było nieco dziwne zważywszy na ich siłę...Potem Zafkiel, zablokowany śmiałym manewrem oberwał promieniem. I zanim opadł kurz w jego zakrwawione, poparzone ciało wbiła się włócznia. Prosto w serce. Zafkiel dyszał ciężko i krwawił, nie wiadomo już z czego. Nie miał lewej ręki, został tylko krwawiący kikut tuż przy piersi. Włócznia przebiła na wylot jego serce, rozszerzając ranę po ciosie Chinatsy do wielkiej dziury w jego torsie. Prawa ręka wypuściła miecz na piasek i zadrgała spazmatycznie. Większość włosów na głowie miał spalonych, tak jak i skórę. Upadł na kolana, podtrzymywany przy życiu chyba tylko przez swoją siłę woli i moce pustego. Spojrzał w niebo i powiedział:
- Znów...zabity. Przez Ciebie...Synu. Uparty jak zawsze. Kocham Cię Ty skurwysynu.
Chciał chyba powiedzieć coś jeszcze ale zaczął powoli rozsypywać się w pył. Powietrze wypełniła silna energia duchowa, która wywołała w Hoffmanie dziwne deja vu i ból głowy...
Uwagę trojga przyjaciół mogło przykuć coś jeszcze. Z kieszeni jego ubrania wypadł dziwny zwój zamknięty w szklanym słoju, który nie miał wieczka(był cały ze szkła) i potoczył się kilka kroków po piasku. Z jednej strony na szkle było małe "M".

***

[MG]
Nagrody i wyjaśnienie zwoju w następnym poście.


W prozie wojny nie ma miejsca na piękno...
KP
Zan
Teka
[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#82 2016-06-16 12:15:08

 Hoffman Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

36646198
Call me!
Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2012-04-25
Posty: 2396
Punkty: 33
Imię postaci: Hoffman Moritsu

Re: Bezkres pustyni

Wzrok chłopaka obserwował z daleka rozpadające się na cząsteczki duchowe ciało Zafkiela. Zauważył, że jego usta poruszały się, jakby chciał coś powiedzieć, oddać ostatnią cząstkę swego ducha ich pamięci. Jednak Hoffman nie usłyszał wyraźnie żadnego słowa, poza tym jednym wyrażającym miłość. Nie zwrócił jednak na to zbytniej uwagi. Wciąż nie wierzył ani trochę w to, że ta osoba mogła by być jego ojcem zatem jedyną jego reakcją w tej sytuacji mogły by być jedynie mdłości. W pewien sposób wprost odrzucał od siebie samą możliwość tego, iż to mogło być prawdą, jak gdyby chcąc uciec od niewygodnych faktów, ponieważ gdyby to okazało się być prawdą, czułby do tego człowieka jeszcze większą odrazę po tym co im zrobił. Zwłaszcza po tym co się odegrało w tym miejscu jeszcze nie tak dawno. Drugim istotnym uczuciem towarzyszącemu temu widokowi, i będącemu w tym momencie, w zasadzie najbardziej intensywnym odczuciem z pośród wszystkich innych było... zdziwienie.
- Wielki, straszny, potężny, nieuchwytny i niepokonany Zafkiel. - zaczął mówić do siebie, wymieniając z dużymi odstępami każdą cechę - Zabity przez tak słabe i proste ataki. Żałosne...
Chłopak nie mógł uwierzyć, że jego przeciwnik padł od serii tak prostych ataków, które swoją mierną siłą tak bardzo kontrastowały ze zgotowanym mu wcześniej przez Ayame gniewem Bożym. Nie mógł uwierzyć, iż umrze tak łatwo. Zupełnie nie rozumiał jak to się stało i nie wiedział dlaczego udało mu się to wygrać w tak prosty sposób. Był zwyczajnie skołowany całym zajściem i jego finałem. Tradycyjnie, jak na Hoffmana przystało, w sytuacji w której coś szło zbyt łatwo, przypuszczał jakiś spisek, jakiś ukryty plan, którego elementem w tym wypadku miało być pozbawienie go czujności. Jednak on sam już to zrobił. Stał w miejscu zupełnie bezbronny, wręcz zapraszając swoją postawą do zaatakowania go, i przebicia na wylot swoją bronią. W końcu na tym głównie bazował jego plan, którego nawet nie zdążył zrealizować. Mijające chwile, spokojne chwile, tylko utwierdzały go w przekonaniu, że to faktycznie jest koniec. Nie miał zatem wyjścia i musiał jakoś uznać ten dziwny zbieg wydarzeń za prawdę. Ostatnimi czasy wydarzyło się już tyle dziwactw, iż chyba mógł przyjąć do świadomości jeszcze jedno, na zakończenie tego szaleństwa. Następstwem tego uczucia, było ostatnie, również bardzo silne uczucie. Tym uczuciem była ulga. Odrzucił już jakiekolwiek inne myśli. Wszystko stało się nieważne, ponieważ to wszystko już się skończyło. Długo wyczekiwana chwila przerywająca ten koszmar wreszcie dobiegła końca zatem wszystkie inne myśli odeszły w cień.
W jego prawej ręce znów znalazła się katana. Uniósł ją dłonią do swojej piersi i zatrzymał na chwilę w bezruchu, zamykając oczy i napełniając całe płuca powietrzem, po chwili powoli oraz delikatnie wydychając je przez usta. Często o tym myślał, jednak obraz zabójstwa Zafkiela nigdy nie był w jego głowie jednolity. Za każdym razem pojawiał się inny scenariusz, a walka toczyła się inaczej, przez co wyobrażenie jego śmierci za każdym razem było inne. Jednak jedna rzecz pozostała niezmienna - uczucie towarzyszące strzepnięciu z ostrza krwi przeciwnika po skończonej walce, oraz wsunięciu go z satysfakcją do pochwy. Dawniej była to dla niego czasem wręcz męcząca rutyna, z lekką dozą satysfakcji po wygranej walce. Tym razem była to czysta satysfakcja, oraz ulga. Energicznie machnął ostrzem w dół, strzepując z niego krew, po czym z łagodnym uśmiechem na twarzy powoli schował ostrze.
- To wreszcie koniec. Nareszcie. - powiedział do siebie
Chwilę później, ruszył swobodnym krokiem ku miejscu zgonu swojego przeciwnika, aby obejrzeć i zabrać to, co po sobie pozostawił. Znalazł leżący na piachu kryształ klanowy, którego od dawna im brakowało, oraz dziwny słoik ze zwojem. Kryształ złapał i trzymał mocno w lewej dłoni - nie chciał go już nigdy więcej stracić - zaś dziwny słoik bez zainteresowania wrzucił do torby.
- I Ty miałbyś niby być moim Ojcem? - fuknął z dezaprobatą, traktując to teraz w kategoriach kiepskiego żartu niżeli prawdy
W tym miejscu, cząstki duchowe pozostałe po ciele Zafkiela wciąż były aktywne w powietrzu. Przebywając przez chwilę w ich towarzystwie, w głowie Hoffmana pojawiło się kilka dziwnych obrazów, całkiem wyrazistych i takich realnych... wspomnień. Niewątpliwie na każdym z nich ten sam mężczyzna był przez niego postrzegany jako jego ojciec. Jeden z nich przykuł jego szczególną uwagę. Było to wspomnienie, w którym Hoffman go zabija. Widział siebie stojącego nad nim rannym, z ostrzem w ręku, którym zaraz potem go uśmiercił. Pamiętał również towarzyszące mu w tym poczucie winy, oraz że kontekst tego wydarzenia wyraźnie stawiał go w świetle zdrajcy. Momentalnie, mimowolnie poczuł się właśnie w ten sposób, zresztą nie bez przyczyny, gdyż obecne wydarzenia również stawiały go w tym kontekście, przywracając jak bumerang te same uczucia. Postanowił jednak nie drążyć tego tematu w tym momencie i w tym miejscu. Zdał sobie sprawę z tego, iż skoro walka dobiegła już końca, pozostało mu zrobić jeszcze jedną rzecz.
Tym samym odwrócił się w stronę Ayame oraz Chinatsy, stojących już w pewnej odległości od niego. Jego zniecierpliwiony krok przyspieszył, przez co szybko znalazł się tuż przed nimi. Obu dziewczynom spojrzał na moment w oczy swoimi pustymi i nieobecnymi. Przez tak długo utrzymywał pustą w środku, kamienną i bezuczuciową maskę, że aż stała się ona dla niego naturalna. Trudno było mu ją zdjąć i rozstać się z nią, gdyż w tym momencie była dla niego niemal jego domem, jego fortecą, do której przez ostatni rok, zawsze mógł się schować przed każdym szturmem. Jedyne co czuł w tym momencie, to wciąż niewyraźne, zamglone i w pewien sposób nieobecne poczucie winy. Mimo skali, która nie mogła się równać z prawdziwym poczuciem winy jakie w nim drzemało, to drobne uczucie było tak silne, iż pod jego naporem nogi chłopaka ugięły się. Przygnieciony tym ciężarem momentalnie padł ciężko na kolana. Później usiadł na piętach, w tradycyjny sposób. Chciał coś powiedzieć, jednak nie potrafił znaleźć żadnych słów. Ciężko było mu opuścić te potężne mury, choć czuł się w nich pusty w środku i samotny. Nie mógł jednak milczeć. W ten sposób doszedł do prostego do mdłości i banalnego słowa.
- Przepraszam. - powiedział cicho i nieśmiale
Słowo to jednak okazało się być dla niego jak magiczne zaklęcie. Okazało się być kluczem, niczym dziurą w murze, dzięki której do środka zaczęły napływać hordy uczuć. Wszystkie te uczucia, od których przez cały czas wcześniej uciekał tak szybko, i tak daleko, trzymając je na dystans za murami swojego serca, teraz zjednoczone przypuściły szturm na wcześniej niewzruszoną twierdzę która pod ich naporem padła niczym domek z kart, uwalniając więzione przez ten czas emocje.
Jego patrzące w piach, oraz pośrednio buty dziewcząt oczy zaszkliły się w całości, a głos załamał jak rozpadające się mury.
- Przepraszam. PRZEPRASZAM! - wykrzyczał na całe gardło zapłakanym głosem
Ciężar powracających emocji wciąż był zbyt duży. Pod jego wpływem zgiął się również jego kark, wbijając jego głowę w piach przed nimi.
- To wszystko moja wina. Ten ostatni rok... to wszystko co się działo... To wszystko moja wina. To wszystko co zrobiłem, co WAM, zrobiłem... tak bardzo cierpiałyście przeze mnie. Wyrządziłem wam ogromną krzywdę. Nie mogłem was obronić, a kiedy tego potrzebowałyście... nie potrafiłem zrobić nic lepszego niż uciec od was! - wykrzyczał na całe gardło ostatnie zdanie, wręcz z rozpaczliwym piskiem
Jego głos był załamany. Stawał się raz wyciszony z beznadziei i rozpaczy, oscylując wokół podobnych odczuć, czasem wyrzucając z siebie cały towarzyszący mu ból w postaci obłąkańczego krzyku. Brzmiał jak szaleniec, który w tym momencie właśnie tracił rozum. Poniekąd właśnie tak było.
Na chwilę zatrzymał się i głęboko zaszlochał. Prawdopodobnie szukał też kolejnych słów w jego głowie, które teraz gnały we wszystkie strony jak szalone.
- Nie mam już nic. Nic co mógłbym dla was zrobić. N-nic na swoje usprawiedliwienie, żadnego miejsca, w którym mógłbym się ukryć. Cokolwiek bym nie zrobił, cokolwiek nie powiedział, to na nic. Czegoś takiego... nie da się odpokutować.
Na słowa o pokucie ponownie powrócił obraz, który przed chwilą wpadł do jego głowy. Obraz zza życia, który jednoznacznie robił z niego zdrajcę swojego ojca, którego uśmiercił. Jego umysł skurczył się jeszcze bardziej wokół jądra rozpaczy.
- Jestem zdrajcą. Zwykłym zdrajcą. Zdradziłem was, dokładnie tak jak jego.
Mimo, iż podświadomie zdawał sobie z tego sprawę i od początku, od momentu w którym wcielił swój plan w życie miał świadomość wszelkich konsekwencji, spojrzenie w oczy tej prawdzie wprawiło go w jeszcze większą beznadzieję. Kiedyś spokojny, opanowany, zawsze honorowy i chodzący w dumie Hoffman, którego przypomniał sobie sprzed lat kilku, teraz stał się w jego oczach uosobieniem kompletnego przeciwieństwa, leżącego daleko w mroku, z którym wcześniej walczył. Rozpacz rozdarła powietrze kolejnym, desperackim i żałosnym krzykiem.
- Czy to moja prawdziwa natura? Godny pogardy. Jestem... jedynie... godny pogardy...
Jak żałośnie teraz wyglądał. Chciał się ukorzyć jeszcze bardziej, jednak jego czoło już opierało się o podłoże, choć napierał nim coraz mocniej jakby chciał pokonać jego opór, lub zwyczajnie ukarać się, robiąc sobie krzywdę. Jednocześnie, jego prawa ręka, zaciskająca z całej siły piach w dłoni, ruszyła, a w zasadzie niezdarnie pełzła w stronę jego przywódczyni. Chciał ją złapać za nogę, za buta. Chciał się złapać czegokolwiek, aby nie spaść. Wyżej jednak nie mógł sięgnąć. Nie chciał. Nie był godzien.
W tym momencie zdawał się już oszaleć do reszty. Z jego ust wydobywało się wciąż zapętlone, powtarzane w kółko słowo ,,przepraszam", czasem ustępując kolejnemu szlochowi w pewien sposób stwarzając wrażenie braku kontaktu z rzeczywistością.
Podczas tego dramatu jaki zaprezentował swoją postawą, przez ten czas zbliżyła się również jego towarzyszka. Widząc jak jej partner teraz wije się i żałośnie płaszczy, nie mogła uwierzyć swoim oczom, patrząc na to wszystko z niedowierzaniem.
- Hoffman... - wypowiedziała jedynie jego imię, ponieważ była tak skołowana, iż nie wiedziała co innego może powiedzieć
Pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Po jej twarzy widać było, iż towarzyszą jej w tym momencie przeróżne, mieszające się i niekiedy wykluczające na wzajem emocje.
W końcu, kiedy Hoffman już się zaciął w swoich desperackich przeprosinach, i ona sama padła przed obiema dziewczętami na kolana, tuż za nim, również zginając przed nimi głęboko kark.
- Nie, to ja przepraszam! To wszystko moja wina. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Ukarzcie mnie jak tylko chcecie, tylko błagam, wybaczcie mu...


Karta Postaci |  Zanpaktou | Klan | Historia |  Kartoteka



[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#83 2016-06-16 16:20:33

 Ayame Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

40450617
Call me!
Skąd: Warka ok. 60 km od Warszawy
Zarejestrowany: 2012-05-01
Posty: 664
Imię postaci: Ayame Kimura

Re: Bezkres pustyni

Ayame ze zdumieniem obserwowała poczynania Hoffmana. Jego ataki przyniosły skutek, Chinatsa i Kimura nie musiały już mieszać się w walkę. Dziewczyna odetchnęła głęboko gdy było już po wszystkim. Czuła pewien mentalny dyskomfort jak człowiek fizyczny po długim czasie siedzenia w bezruchu gdy tylko przeciągnięcie się daje pełną ulgę. Dziewczyna poruszyła swoimi skrzydłami gwałtownie aż kryształowa zbroja rozsypała się w błyszczący proch. Poruszała się trochę aż w kościach jej strzeliło. Wydała z siebie ciche westchnienie ulgi.
-Śmierdzę jak spalony kurczak, moja najlepsza suknia nadaje się do wycierania podłóg a w dodatku czuję się jak piąte koło u wozu. Czemu moje ataki nic nie wskórały? Uh, Nagai... Szykuje się ochrzan.
Jak zwykle Ayame nie byłaby sobą jakby trochę nie pomarudziła. Zmieniła żywioł na powietrze i odgoniła ślady po bitwie na cztery strony świata, coby Puści za bardzo nie interesował fakt, że coś się tu działo. Zaraz potem przejęła panowanie nad wodą. Wytworzyła jej trochę w dłoniach i przemyła osmoloną lekko twarz. Spojrzała na rany na swoim ciele i przeklęła się w duchu na odporność na własne umiejętności.
-Komuś zafundować szybkie leczenie? Zostało mi całkiem sporo reiatsu i mogę się zająć doprowadzaniem nas do porządku. Nie wracajmy do do... dokądkolwiek byśmy nie zmierzali, nie możemy wyglądać jak ofiary wybuchu elektrowni atomowej.
W porę ugryzła się w język. Przez myśl przeszła jej kryjówka we wsi w której mieszkali wszyscy, jednak chyba nikt już nie nazywał jej domem. Tak, dużo się zmieniło.
Wtem Hoffman padł na kolana w dobrze znanym im geście z przeszłości. Ayame uśmiechnęła się z czułością i nutką rozbawienia czającą się głęboko w oczach. Spojrzała na Chinatsę wciąż mając na ustach uśmiech.
-Hoffi wrócił.
To dwa proste słowa a jaką miały wartość. Podeszła bliżej Hoffmana i przykucnęła przy nim. Położyła mu lekko dłoń na ramieniu i uwaga: coś czego nigdy, nikt by się nie spodziewał po Ayame.
-Hoffmanie, ja Ci wybaczam. Co prawda głupio zrobiłeś odsuwając nas od tej sprawy, bo chcąc nie chcąc i tak brałyśmy w tym swój udział ale hej! Po wszystkich wydarzeniach, kłopotach i przeszkodach jakie stanęły nam na drodze jesteśmy jak rodzina. A w rodzinie się wybacza bez względu na wszystko. Owszem, byłam na Ciebie zła, nawet wściekła ale to co mówiłam było prawdą: pod żadnym pozorem nie dałabym Cię skrzywdzić. Wierzysz mi? - Mówiła do niego powoli i pogodnie jak do dziecka które trzeba pocieszyć po rozbiciu kolana. - Możesz się czuć podle ale w moich oczach nie Jesteś zdrajcą. Próbowałeś nas chronić, jak zwykle. Tylko, że wszystkiego w pojedynkę nie zrobisz. Czasami potrzeba trochę pomocy. Od tego jest Klan. Od tego jesteśmy my. Chyba udowodniłyśmy, że bez względu na okoliczności zawsze możesz na nas liczyć.
Spojrzała na Chinatsę i znowu się do niej uśmiechnęła. Co poradzisz człowieku, ta dwójka to jej najbliżsi i najlepsi przyjaciele. Za to gdy towarzyszka Hoffmana również rzuciła się na kolana...
-O cholera, to emo-dziecko umie być miłe?
Jak Stworzyciela kocham, a pomidorowej nienawidzę w tym wszystkim najbardziej Ayame zaszokował widok dziewczyny z zegarkiem w oku błagającej o wybaczenie.


Ekwipunek:
-papierosy i zapałki
-katana
-1 antyrei
-harmonijka ustna,
-notes,
-2 ołówki,
-bandaże,
-scyzoryk,
-Srebrny wisiorek z niebieską zawieszką w kształcie romba(+100 reiatsu),
-Koń


https://naforum.zapodaj.net/thumbs/023c6c1ac824.jpg



Battle Theme

Offline

 

#84 2016-06-20 22:05:20

 Chinatsa Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2012-09-27
Posty: 702
Imię postaci: Chinatsa Hikari

Re: Bezkres pustyni

To co zdarzyło się po ataku Chinatsy potoczyło się już niemal lawinowo. Hoffman przystąpił do ostatecznych ataków a koniec Zafkiela był już niemal bliski. Chinatsie nie w smak było zabranie jej przez jednego z klonów, wolała dokończyć to co zaczęła tym bardziej, że jako jedyna była odporna na ataki jednak patrząc z boku, dobrze że tak się stało. Obserwowała poczynania swoich przyjaciół niemniej jednak poczuła jakiś lekki skurcz gdzieś w okolicach serca kiedy tak patrzyła jak powoli Zafkiel zamienia się w pył. Zanim rozpadł się całkowicie przekręciła głowę nie chcąc patrzeć. Kiedy zniknął, jej uwagę przykuł zwój leżący na ziemi. Chciała podejść by go podnieś ale Hoffman ją uprzedził. Gdy zabierał również kryształ zmarszczyła lekko brwi. Przez głowę przemknęła jej pewna nieprzyjemna myśl, której jednak szybko się pozbyła zwracając uwagę na buntownika, który odwrócił się teraz w ich kierunku. Drgnęła lekko kiedy zatrzymał się przed nimi ale mężnie wytrzymała jego spojrzenie. Przez jej twarz przebiegł cień uśmiechu kiedy padł przed nimi na kolana. Ile razy to już widziała?
Potem wsłuchiwała się w jego słowa. Nie przerywała ani ona ani Ayame, po prostu słuchały pozwalając mu się wygadać a w razie potrzeby nawet wykrzyczeć to co mu leży na sercu. Z każdym słowem czuła jak jakiś ogromny ciężar spada z jej serca, jednak dusza w pewien sposób została bezpowrotnie okaleczona. Cieszyła się, że cały roczny horror właśnie się skończył ale oprócz radości z powrotu przyjaciela czuła też złość. Cóż, adrenalina opadła, Hoffman przeprosił ale dopiero teraz zacznie się najtrudniejszy dla niego etap. Powrót zaufania.
Towarzyszka Hoffmana zrobiłaby na niej chyba nawet większe wrażenie gdyby nie fakt, że już kiedyś widziała jak bardzo potrafi się zmienić toteż jej słowa skwitowała lekkim skinięciem głowy. Ni to aprobatą ni obojętnością, natomiast słów Ayame słuchała uważnie a na niedokończone zdanie o Kinkaku-ji przekręciła lekko głowę udając, że zainteresowało ją coś w oddali. Kiedy buntowniczka zwróciła się w jej kierunku ciężko jej było odwzajemnić uśmiech. Tak, Hoffman wrócił, ale... czy wrócił taki sam? Potrząsnęła lekko głową i patrzyła jak Ayame zajmuje się Hoffmanem. Myślała, że jej przyjaciółka będzie wrzeszczeć albo rzucać kąśliwymi uwagami ale... no cóż, Hoffman zrobił źle, ale był teraz tak rozbity, że nawet Ayame musiała powstrzymać swój temperament. Sama Chinatsa miała większy mętlik w głowie. Z jednej strony chciała rzucić się chłopakowi na szyje i wyzywając go od głupków rozbeczeć się jak małe dziecko a z drugiej była wściekła. Gdyby zaufał im na początku nie doszłoby do tych wszystkich wydarzeń, być może już dawno byłoby po wszystkim, być może Kinkaku-ji nie zostałoby zapomniane...
Niepewnie zrobiła kilka kroków i stanęła obok Ayame patrząc z góry na Hoffmana. Powoli wodziła wzrokiem po jego twarzy a z jej postawy można było wyczuć pewną oziębłość choć oczu nie mogła oszukać. Wyraźne w nich widać było blask ulgi i radości. W końcu wzięła głębszy oddech, zatrzymała wzrok na jego oczach i zdołała wypowiedzieć tyle, na ile pozwoliły jej obecne uczucia.
- Nie będę kłamać, czuję się oszukana i w dalszym ciągu jestem zła za to co się stało i przez co musiałyśmy przejść z Ayame. Mówiłam ci, żebyś mówił kiedy potrzebujesz pomocy i nas nie odtrącał. Mówiłam, że możesz nam zaufać. Możemy się kłócić i złościć na siebie, walczyć przeciwko sobie ale koniec końców łączą nas nierozerwalne więzi i kiedy jednemu z nas grozi niebezpieczeństwo, chronimy go. Dlatego... dopóki istnieje Klan dla mnie zawsze będziesz członkiem rodziny i chociaż wciąż jestem wściekła i rozdarta to chcę, żebyśmy wreszcie wrócili do domu. Całą trójką.
Skończywszy mówić zacisnęła usta i odwróciła głowę patrząc gdzieś w stronę horyzontu. Kącik ust, ten niewidoczny dla jego oczu uniósł się lekko do góry a po policzku spłynęła pojedyncza łza znikając szybko za kołnierzem bluzki.
Nareszcie horror który śniła cała trójka dobiegł końca.


"Jeśli mam wybierać między złem a złem, wolę nie wybierać wcale."

Karta postaci
Zanpaktou

Offline

 

#85 2016-06-29 20:43:31

 Hoffman Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

36646198
Call me!
Skąd: Lublin
Zarejestrowany: 2012-04-25
Posty: 2396
Punkty: 33
Imię postaci: Hoffman Moritsu

Re: Bezkres pustyni

Hoffman swoim zachowaniem nie odniósł zamierzonego efektu. Zamiast wzbudzić ich gniew, jakoś je sprowokować do wymierzenia mu kary za to co zrobił, one okazały mu litość i współczucie, bagatelizując w znacznym stopniu całą istotę problemu, która najbardziej mu doskwierała. W jednej chwili, uwaga, która winna być skoncentrowana na ich bólu, została skierowana na jego złe samopoczucie, podczas gdy to on był jego sprawcą. To wszystko go jeszcze bardziej frustrowało i niszczyło od środka.
Nie tak to wszystko miało wyjść... - pomyślał, jeszcze bardziej zaciskając pięści, o ile w ogóle to było możliwe, roniąc kolejne łzy na piach - Ta walka nigdy nie miała mieć miejsca. Nie w taki sposób... Ich nie powinno tutaj być. To ja powinienem tu cierpieć najbardziej, a one miały pozostać bezpieczne. Na wszystkie świętości to nie ja tu jestem ofiarą, którą ze mnie teraz robią! Zawiodłem na całej linii...
Słuchając tego co ma mu do powiedzenia Ayame, w pewnym momencie chciał ją... uderzyć. Mocno. Tak, aby sprowokować ją do kontrataku, znaleźć się w epicentrum jej gniewu. Nie podobał mu się brak kary. Nie podobało mu się, że swój gniew, do którego miały pewne prawo, a nawet przywilej, został zamknięty gdzieś w celi zapomnienia, a klucz wyrzucony w nicość. Chciał zostać ukarany. To było proste - na każdą akcję występuje reakcja. Reakcją na zło musi być kara. On jej nie otrzymał, co doprowadzało jego wnętrze do wrzenia. Nie podobała mu się wizja bezkarności. Chciał się zrehabilitować, odpokutować swoje winy. Potrzebował czegoś, co będzie mógł uczynić, aby oczyścić swoją duszę. Jednak zamiast otrzymać drogę ujścia dla tego burzliwego strumienia, został zmuszony schować je w sobie, w jeszcze szczelniejszym zamknięciu, pod olbrzymim ciśnieniem, wiedząc, że kiedyś pojawi się drobna szczelina, która wysadzi wszystko od środka, niczym wciąż wpływająca pod ogromnym ciśnieniem woda, jednocześnie pozbawiona drogi ujścia.
Wsłuchując się ponownie, tym razem w słowa Chinatsy, co chwila kręcił głową przecząco na boki. Z pewnością nie była to reakcja, której się spodziewał.
To wszystko jest nie tak... nie ma żadnego sensu.
Wkońcu nie wytrzymał. Jego dłoń gwałtownie poruszyła się, jak pod wpływem skurczu, szybko i agresywnie odtrącając od siebie dłoń Ayame.
- Nie dotykaj mnie! - wykrzyczał wciąż płaczliwym głosem, którego nie mógł powstrzymać
- Nie zasłużyłem sobie na to! Co to ma być? O co tu do jasnej cholery chodzi ja się pytam!? - ostatnie zdanie wykrzyczał z całych sił, z wyraźną pretensją i siłą, jak gdyby chciał je zaatakować samą falą dźwiękową
Po tym co wam zrobiłem powinnyście być na mnie wściekłe! Powinnyście mnie rozerwać na strzępy! Na najmniejsze kawałeczki! - mówił szybko, chaotycznie i wciąż bardzo podniesionym głosem, jakby nie nadążał za swoimi własnymi myślami, które teraz pędziły jak szalone - A wy nadal swoje. Macie do cholery jakieś klapki na oczach!? Zdrada jest niewybaczalna. To najgorszy grzech. Można go spłacić śmiercią, ewentualnie inną równie ciężką karą. Myślałem, że jedynie ukrywacie swój gniew, z którym później musiałbym się zmierzyć, aby odpokutować swoje winy. Ale wy... czy wy nie macie żadnych uczuć!? Zachowujecie się jakbym to ja był ofiarą. Zgłupiałyście do reszty!? O mało was nie pozabijałem, i to nie pierwszy raz, podczas gdy miałem was chronić. Przysięgałem... Kto tak robi? Kto tak do robi do cholery jasnej!? Zawiodłem, i to na całej linii. A Wy się martwicie o mnie!? Wolne żarty! NIE POGRYWAJCIE SOBIE ZE MNĄ!
W końcu, bardzo powoli, ale jednak zaczął się uspokajać. Można by nawet odnieść wrażenie, iż powoli zaczął dochodzić do zdrowych zmysłów. Jednak wciąż było mu do tego daleko.
- To nie ma żadnego sensu. Nic z tego nie rozumiem...
W końcu uniósł swoją głowę, która wcześniej wciąż była zasłonięta przez opadające włosy, z powodu wbitej w ziemię twarzy. Pierwszy raz od zakończenia walki spojrzał Chinatsie w oczy, zdecydowanym wzrokiem, nie unikając jej własnego.
- Nie zaakceptuję tego. Nie wybaczę wam przebaczenia. Nie zasłużyłem na nie.
W tym momencie chciał aby źródło jego rozpaczy stanęło tuż przed nim, przybrawszy materialną postać, aby mógł z całą siłą rozerwać je na strzępy. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że przed chwilą właśnie to uczynił... Nie posiadał zatem żadnego celu, w który mógłby cisnąć swoimi emocjami, które lada moment miały go rozsadzić od środka. Nie wytrzymał, musiał dać im upust, jednak zamiast uderzenia czy innego ataku, wydając z siebie kolejny, desperacki i zrozpaczony krzyk - bezsilności. Na całe gardło, ile sił pozostało mu w płucach. Chciał wręcz, aby wraz z nim ulotniło się całe jego życie, które mu pozostało. Jakakolwiek chęć do życia już dawno go opuściła.
Dziewczyna wciąż kłaniająca się głęboko tuż za nim, usłyszawszy go zatrzęsła się jak wystraszona, pokornie pogłębiając ukłon i zaciskając oczy.


Karta Postaci |  Zanpaktou | Klan | Historia |  Kartoteka



[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#86 2016-07-01 21:25:25

 Nassanael

http://zapisz.net/images/726_da3d3021ec520.jpghttp://i.imgur.com/hl2Ru.jpg

21121123
Zarejestrowany: 2012-05-04
Posty: 866
Punkty: 24
Imię postaci: Nassanael

Re: Bezkres pustyni

Gdy Hoffman chwycił dziwny słój ten nagle stał się gorący, parzący wręcz. Zanim Hoffman wrzucił go do swojej torby zostawił na wewnętrznej części dziwne, nie wielkie oparzenie. Liczbę tysiąc zapisaną po japońsku, która zaraz przekształciła się w 999...Co ciekawe zmiana wyglądająca jak magiczna sztuczka nie bolała Hoffmana. Od lekkie ukłucie i nieprzyjemne swędzenie. Oparzenie pulsowało dalej, jakby żywe,  świeciło przytłumionym blaskiem.  Literka na słoju, której nikt teraz nie widział, też świeciła się lekko. Jakby słoik i litera na nim miały związek z "magicznie" zmieniającą się blizną na dłoni. Gdy Hoffman odpowiedział na słowa dziewczyn 999 zmieniło się na 998.

Wyjaśnienie i nagrody:

Posty na najwyższym poziomie cała trójka dlatego postanowiłem, że zasługujecie na dalszy ciąg, że to za krótko by rozwiązać tak napakowaną emocjami fabułę. Gdy skończy się odliczanie(to zależy kiedy będziecie chcieli fabułki) to stanie się coś ciekawego... Blizna nie boli ani nie ma jakiekolwiek negatywnego czy pozytywnego wpływu na Ciebie Hoffman. Jedyny skutek uboczny jaki ktokolwiek tutaj ma to to, że często będą Cię nachodzić wspomnienia związane z Twoim ojcem. Dalszą fabułę możecie zacząć tylko we trójkę by nikt nie czuł się pokrzywdzony.

Chinatsa - 700 pkt.dośw./10PN/8zł
Ayame - 1200 pkt.dośw./25PN/8zł
Hoffman - 2000 pkt.dośw./40PN/8zł


W prozie wojny nie ma miejsca na piękno...
KP
Zan
Teka
[Musisz być zalogowany, aby przeczytać ukrytą wiadomość]

Offline

 

#87 2016-08-03 22:38:21

 Ayame Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

40450617
Call me!
Skąd: Warka ok. 60 km od Warszawy
Zarejestrowany: 2012-05-01
Posty: 664
Imię postaci: Ayame Kimura

Re: Bezkres pustyni

Dobra, za dużo tu litości jak na normy Ayame. Była miła co się jej często nie zdarza a Hoff jeszcze śmiał ją odtrącić, baran jeden. Jeszcze popamięta. Kimura podniosła się gwałtownie i JEBUUUUUT! Jej obcas wylądował na szczycie zakutego łba Hoffmana wbijając mu twarz w piasek.
-TY CHOLERNY, ŚLEPY, NIEDOMYŚLNY I IGNORANCKI PAWIANIE! JA DYRDAM PRZEZ PÓŁ ŚWIATA BY CI DUPĘ RATOWAĆ, DAJĘ ZNISZCZYĆ SWOJE NAJLEPSZE ŁACHY I POZWALAM SIĘ OPIEKAĆ JAK JAKIEŚ MIĘSO NA GRILLU A TY MI WYJEŻDŻASZ Z "NIE DOTYKAJ MNIE"?!?!?!?! NO ŻEBYŚ CHOLERA WYŁYSIAŁ! JA JUŻ CI DAM NAUCZKĘ! BĘDZIESZ TRZY DNI ZA MNĄ PO SKLEPACH BIEGAŁ I ZA WSZYSTKO PŁACIŁ! I OD DZIŚ ŚPISZ NA WYCIERACZCE!
Wokół głowy Ayame latały wykrzykniki a ona sama coraz mocniej wbijała mu głowę w piach. Za chwilę będzie można pomylić Hoffmana ze strusiem.
-I BIERZESZ DO SERCA SŁOWA CHINATSY ORAZ OD DZISIAJ MELDUJESZ JEJ SIĘ CO PÓŁ GODZINY Z CHOĆBY NAJCICHSZEGO PIERDNIĘCIA, KAPISZI?! POCZUJESZ KURDE BABSKIE RZĄDY!
Zdjęła nogę z jego głowy i spojrzała na towarzyszkę Hoffmana.
-A Ty przez pół roku myjesz gary, odkurzasz i robisz pranie. I NIE SŁYSZĘ SŁOWA "NIE"!
No...  To by było na tyle.


Ekwipunek:
-papierosy i zapałki
-katana
-1 antyrei
-harmonijka ustna,
-notes,
-2 ołówki,
-bandaże,
-scyzoryk,
-Srebrny wisiorek z niebieską zawieszką w kształcie romba(+100 reiatsu),
-Koń


https://naforum.zapodaj.net/thumbs/023c6c1ac824.jpg



Battle Theme

Offline

 

#88 2016-08-04 01:08:01

 Chinatsa Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2012-09-27
Posty: 702
Imię postaci: Chinatsa Hikari

Re: Bezkres pustyni

Chinatsa poczuła się tak, jakby dostała w twarz. Z resztą nie tylko w twarz ale i całe ciało a na dodatek ktoś, kiedy ona już leżała na ziemi, kopał ją prosto w żebra. Tak się teraz właśnie czuła słysząc słowa Hoffmana. Nie od dziś wiedziała, że to w pewnym sensie egoista który w jakiś pokrętny na swój sposób ma zapędy masochistyczne ale teraz przesadził i Chinatsa wiedziała o tym. Czując jak uśmiech powoli spełza z jej twarzy wsłuchiwała się w jego słowa i krzyki. Mogła wytrzymać wiele, cholera wytrzymała już więcej niż sądziła, że da radę, ale były pewne granice i Hoffman je przekroczył i to wielokrotnie. Dawała mu wiele szans i wiele razy kajała się przed nim, próbowała pocieszać go mimo, że sama była wściekła i na skraju płaczu i kiedy przekraczał te granice, ona wyciągała do niego rekę. Tym razem jednak zupełnie zerwał tą ostatnią granicę.
Czuła się przez niego ośmieszona, niemal winna tego całego przedstawienia i zaczęła żałować, że jednak nie odeszła gdy tylko się pojawił na tym pieprzonym pustkowiu. To co pokazał Hoffman...
To ona powinna teraz krzyczeć, to ona powinna płakać i obrażać się, Ayame też tak powinna zrobić.
Mimo tego, że każde jego słowo było bolesne jedno zdanie uderzyło ją najmocniej.
"Nie macie żadnych uczuć?"
Gdyby nie miała żadnych uczuć, nie robiłaby tego wszystkiego dla niego. Nie odczuwałaby żalu, złości, nienawiści, chęci mordu i zemsty a potem ulgi, że są znów razem. Nie biegałaby szukając go, narażając się na łaskę jego towarzyszki... A przede wszystkim nie byłaby gotowa oddać za niego życie walcząc z Zafkielem, któremu ufała.
Hoffman tego nie zauważał, był zaślepiony swoim bólem i egoizmem i teraz to widziała.
Może on nie chce do nas wrócić? przemknęło jej przez myśl gdy patrzyła na to jak Ayame do niego doskoczyła. Może chcesz nas świadomie odrzucić, zranić, bo nas już nie potrzebujesz...

Chinatsa zrobiła krok do przodu i stanęła obok klęczącego na ziemi chłopaka zostawionego już przez Ayame. Nie patrzyła na niego tylko stała bokiem a ręce opadały luźno na biodra. Patrzyła przed siebie gdzieś za horyzont. Jeżeli to wszystko prowadziło do tego jednego momentu, to śmiało mogła nazwać go końcem.
Nieznacznie przechyliła głowę w prawo jednak nadal nie patrzyła na niego.
- Masz rację - odezwała się cichym, zrezygnowanym głosem - nie zasłużyłeś sobie na nasze przebaczenie a my nie zasłużyłyśmy sobie na twoje odtrącenie.
Zamilkła na chwilę tak, jakby zastanawiała się nad kolejnymi słowami.
- Rób co chcesz, nie będę już się wtrącała skoro nas nie potrzebujesz.
Zanim zrobiła krok do przodu zerknęła na jego pochyloną głowę.
- Idź swoją drogą a mnie zostaw w spokoju skoro nie zasłużyłam sobie na Twoje towarzystwo.
Zrobiła kilka kroków do przodu jednak przystanęła nagle i odezwała się głosem pełnym żalu, nie odwracając się już jednak.
- Jedyna osoba tutaj, która nie ma uczuć, to ty. Starałam się... Chciałam tylko...
Pokręciła jednak głową nie kończąc zdania i zaczęła się oddalać pozostawiając Ayame, Hoffmana i jego towarzyszkę samym sobie. Nie miała już nic do dodania.


"Jeśli mam wybierać między złem a złem, wolę nie wybierać wcale."

Karta postaci
Zanpaktou

Offline

 

#89 2016-08-07 11:25:48

 Ayame Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

40450617
Call me!
Skąd: Warka ok. 60 km od Warszawy
Zarejestrowany: 2012-05-01
Posty: 664
Imię postaci: Ayame Kimura

Re: Bezkres pustyni

-Chinatso, nie zostawiaj mnie samej z nim bo skończy się to tragedią. Nieodwracalną.
Ayame liczyła na to, że w ten sposób zatrzyma swoją przyjaciółkę. Nie chciała pozwolić by wszystko się tak skończyło. Rozumie, że nikt już nie miał siły, każdy był wyczerpany fizycznie jak i psychicznie. Cała trójka (nadal nie uznawała towarzyszki Hoffmana) wiele przeszła ale... W końcu coś ich łączy, prawda? Trzeba na nowo odnaleźć to spoiwo które tak uparcie ich razem trzymało.
-Wiele razem przeszliśmy, czasami mieliśmy ochotę się nawzajem pozabijać ale też jedno wskoczyłoby za drugim w ogień. Mamy to kończyć przez słowa wykrzyczane w chwili słabości? Chinatso, gorsze rzeczy nas już spotykały. Obie dobrze wiemy, że Hoffman kocha pleść głupoty tylko dla spokoju własnej duszy. Czasami nie przemyśli tego co powie i nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo jest to dla nas bolesne. I każde z nas reaguje inaczej na takie słowa. Jednak błagam Cię, zduś w sobie chęć ucieczki od tego problemu. Zawalczmy jeszcze raz o klan. O rodzinę.
Zrobiła parę kroków za Chinatsą. Jeśli jednak mimo wszystko chciała odejść to nie będzie jej powstrzymywać. Przecież nie mogła zrobić niczego wbrew jej woli. Ale miała jeszcze parę słów do dodania.
-Sypiemy się. Zupełnie jak Kinkaku-ji. Ale czuję, że dalibyśmy radę odbudować wszystko. Zarówno nasz Dom, jak i nasze więzi. Tylko trzeba chęci i trochę pracy. Sama nie dam rady tego zrobić. Potrzebuję Was. Bo bez waszej dwójki jestem sama jak palec. A nie lubię być sama...
Przygryzła wargę. Dalej błagalnie wpatrywała się w Chinatsę i wyczekiwała jej reakcji. Liczyła na jakieś cholerne powstanie w sercach przyjaciół, na nowy błysk w ich oczach, nie mogła pozwolić rozejść się każdemu w swoją stronę do diabła! Jeszcze odwróciła się do Hoffmana z gniewem wymalowanym na twarzy.
-Hoffmanie, to Ty nie pogrywaj sobie z nami. Zawsze nas umoralniałeś, liczył się dla Ciebie honor. A czy to co przed chwilą nam tak dramatycznie wykrzyczałeś było honorowe? Czym zasłużyłyśmy sobie na takie słowa? Chęcią pomocy? Czy gotowością oddania życia za Ciebie? Nie tego spodziewałabym się po członku Klanu. Rozumiem Twoje rozgoryczenie ale zaczynasz przeginać, nie, przepraszam. Już przegiąłeś. Za myśl, że mogłeś na nas liczyć bez względu na wszystko odpłacasz się TYM? A gdybym to ja była na Twoim miejscu? Gdybym krzywdziła Cię przez ostatni rok, czy też nie przyszedłbyś mi z pomocą pomimo wszystko? Gdyby groziło mi niebezpieczeństwo? Albo gdyby Chinasta najpierw posłużyła się Tobą jak marionetką a potem potrzebowałaby pomocy? Nie stawiłbyś się, by ją ratować? To się nazywa Prawdziwa Przyjaźń. My jeszcze nie zapomniałyśmy czym ona jest i że czasem ma smak goryczy. Pora byś i Ty sobie przypomniał i zaczął posługiwać się rozumem. Wiem, też, że liczysz na karę. Ale najcięższą karą byłby właśnie brak kary. Poczucie winy, to z tym musisz się zmierzyć. Będzie Cię to trawiło od środka dopóki nie pogodzisz się z nim. A jak długo będzie to trwało zależy tylko od Ciebie.


Ekwipunek:
-papierosy i zapałki
-katana
-1 antyrei
-harmonijka ustna,
-notes,
-2 ołówki,
-bandaże,
-scyzoryk,
-Srebrny wisiorek z niebieską zawieszką w kształcie romba(+100 reiatsu),
-Koń


https://naforum.zapodaj.net/thumbs/023c6c1ac824.jpg



Battle Theme

Offline

 

#90 2016-08-09 01:04:04

 Chinatsa Miyamoto

http://i.imgur.com/g4UtLJM.png

Skąd: Kraków
Zarejestrowany: 2012-09-27
Posty: 702
Imię postaci: Chinatsa Hikari

Re: Bezkres pustyni

Chinatsa zatrzymała się słysząc słowa Ayame jednak wciąż stała tyłem do niej. Z całej ich trójki tylko Ayame wydawała się mieć na tyle silną wolę, by nie się nie poddać. Tak, zdecydowanie Chinatsa jeszcze nigdy nie widziała by jej przyjaciółka się poddała. Słuchając jej słów to zaciskała to rozluźniała pięści nie wiedząc co ma zrobić. Z jednej strony rozum kazał jej odejść ale z drugiej serce wciąż pragnęło zbudować na nowo między nimi więzi. Dopiero kiedy Ayame zwróciła się do Hoffmana
Chinatsa odwróciła się i z odległości spoglądała na pozostałych. Nie odezwała się. Nie chciała ranić swojej przyjaciółki, która jako jedyna jej nie zawiodła.
Odetchnęła głęboko, włożyła rękę do kieszeni i wyciągnęła kryształ, który pozwalał jej przenieść się do Pałacu jednak nie użyła go. Zamiast tego przykucnęła i pochyliła głowę mocno ściskając kryształ w dłoniach.
Jeżeli teraz Hoffman niczego nie zrobi, użyje go i odejdzie.
To jest ostatnia szansa, którą mu daje. Jedyna, która mu pozostała.
Kucając z pochyloną głową zamknęła oczy i czekała.


"Jeśli mam wybierać między złem a złem, wolę nie wybierać wcale."

Karta postaci
Zanpaktou

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.finans2010.pun.pl www.southparkuni36.pun.pl www.nbk.pun.pl www.bricobrzeg.pun.pl www.rpgavatar.pun.pl